Przez jedenaście lat mojej „kariery” dziennikarskiej nigdy nie miałem bliższego kontaktu z Fordem S-Max. Słyszałem różne opinie o tym modelu. Począwszy od pełnego zachwytu, kończąc na słowach krytyki, których nie mogę tutaj zacytować. Dlatego też postawiłem osobiście bliżej przyjrzeć się najnowszemu S-Maxowi. Jak to zwykle z „testówkami” bywa, w moje ręce trafiła najbogatsza, najbardziej luksusowa odmiana tego modelu, czyli Vignale.

Zacznę od słowa wstępu odnośnie samej serii Vignale. Ford w ubiegłym roku postanowił swoje modele „uszlachetnić” wprowadzając luksusowe wersje kilku modeli. Na pierwszy ogień poszło Mondeo, następnie kurację przeszły S-Max, Kuga i Edge, a lada chwila w salonach pojawi się Fiesta. Modele tej serii charakteryzują się bardzo bogatym wyposażeniem, wykraczającym poza dotychczas najbogatszą wersję Titanium, subtelnie zmodyfikowaną stylistykę oraz zestaw specjalnych udogodnień, jak choćby system aktywnej redukcji hałasu, obsługa serwisowa door-to-door czy możliwości bezpłatnego korzystania z wyznaczonych myjni.
Ok. przejdźmy do mojego auta testowego.
Już „zwykły” S-Max jest bardzo ładnym stylistycznie samochodem, który ma przepięknie narysowaną linię nadwozia. Bok nie przypomina typowego minivana, śmiem się pokusić o stwierdzenie, że bardzo ładnie zaprojektowane kombi. Dodatkowym atutem prezentowanego auta są 19-calowe alufelgi o bardzo ciekawym wzorze oraz „skrzela” umieszczone na przednich nadkolach. Gdy spoglądam na S-Maxa z przodu, moja wyobraźnia zaczyna działać i widzę… rekina z otwartą paszczą. No, sami spójrzcie! Potężna, chromowana atrapa silnika otoczona została mocno zachodzącymi na boki reflektorami. Brawo styliści Forda!
Zajrzyjmy teraz do środka. Miejsca niezależnie od tego czy zasiądziemy z przodu czy z tyłu jest bardzo dużo zarówno na nogi jak i nad głowami oraz dla ogromnej ilości bagażu (bagażnik w standardzie ma aż 700 litrów pojemności!). Skórzane fotele, oferowane tylko w serii Vignale, nie tylko są ogrzewane i wentylowane, ale potrafią również wykonać masaż kierowcy i pasażera. Ich dodatkowym atutem jest również bardzo dobre trzymanie boczne. Do takich foteli jak ulał pasuje ręcznie obszyta skórą górna część deski rozdzielczej, którą zaprojektowano w sposób łączący tradycję z nowoczesnością. Kierowca przed sobą ma do dyspozycji zegary analogowe połączone z kilkoma nowoczesnymi wyświetlaczami elektronicznymi. Podobnie jest z konsolą środkową. Na samej górze usytuowano dotykowy ekran obsługujący wszystkie multimedia auta (m.in. radio Sony, nawigację czy aplikacje z podłączonego za pomocą BlueTooth smartfonu). Na szczęście Ford nie zapomniał o najczęściej używanych funkcjach i zapewnił do nich dostęp za pomocą standardowych przycisków. Jak dobre jest to rozwiązanie wie każdy, kto kiedykolwiek w czasie jazdy próbował „doklikać” się do szukanej funkcji w przepastnym menu systemu pokładowego innego auta.
A co znajduje się pod maską? Idealne rozwiązanie do tego typu auta rodzinnego, które na pewno będzie często wykorzystywane w dalekich podróżach. Jest nim dwulitrowa wysokoprężna jednostka napędowa o mocy 180 KM i momencie obrotowym aż 400 Nm. Mimo niebagatelnych 1857 kg żywej wagi, S-Max bardzo ochoczo przyśpiesza do pierwszych 100 km/h – nieco ponad 10 sekund to dobry wynik w tej klasie. Osiągów na pewno nie ograniczają bardzo dobrze pracująca, dwusprzęgłowa, automatyczna skrzynia biegów o sześciu przełożeniach oraz opcjonalny napęd na obie osie. Elastyczność, dzięki pokaźnemu momentowi obrotowemu, również na wysokim poziomie. Kiedy potrzebujemy nagle przyśpieszyć, po prostu to następuje. Układ kierowniczy, jak i zawieszenie, nastawione są na komfortowe i bezpieczne podróżowanie. Nierówności wybierane są w taki sposób, aby pasażerowie jak najmniej je odczuwali. Mimo tak zestrojonego „zawiasu”, kierowca nigdy nie odczuwa dyskomfortu czy nerwów podczas prowadzenia auta.

Również spalanie stoi na umiarkowanym poziomie, jak na tak duży i ciężki samochód. Podczas tygodniowego testu pod moją dość ciężką nogą S-Max zaspokajał się średnio 7,5 litra oleju napędowego na każde 100 km. Rewelacyjny wynik!
Czy więc S-Max Vignale nie posiada żadnych wad i jest autem niemalże idealnym? Odpowiedź brzmi: prawie. Jak dla mnie najpoważniejszą wadą tego auta jest jego cena. Seria Vignale oznacza spory skok w kwotach widniejących na fakturze, bo zaczynamy od 147 tysięcy złotych za odmianę z benzynowym silnikiem 1,5 EcoBoost. Egzemplarz testowy, z niemal wszystkimi dostępnymi dodatkami to wydatek rzędu 220 850 zł. To już jest bez wątpienia kwota dla wielu Polaków bardzo duża.

Choć z drugiej strony, Vignale to z założenia nie jest propozycja dla wszystkich. To oferta Premium, pomyślana o najbardziej wymagających użytkownikach. Tacy konsumenci po pierwsze potrafią docenić jakość i ekskluzywność i doskonale rozumieją, że za to się płaci, a po drugie zazwyczaj mają na takie cele odpowiednie środki. W salonie Forda mogą znaleźć auto moim zdaniem genialne, nie tylko na wyjazdy rodzinne, ale również w charakterze reprezentacyjnej limuzyny na biznesowe spotkania.
Artur Ławnik
Wszelkie prawa zastrzeżone